Wstrząsająca relacja mieszkanki Małoszyc z Bitwy pod Odrzywołem
W czasie inscenizacji Bitwy pod Odrzywołem, która miała miejsce w dniu 7 lipca 2019 r. Marian Kmieciak - Wójt Gminy Odrzywół, który wcielił się w rolę konferansjera przypomniał postać mieszkanki Małoszyc. Właśnie w tej bitwie - w cudowny sposób - uchroniła się przed śmiercią. Może warto przypomnieć jej wspomnienia z tej bitwy. Poniższa historia jest fragmentem książki "Dzieje Sanktuarium Matki Boskiej Świętorodzinnej w Studziannie" autorstwa Ks. Władysława Natera oraz Stanisława Stanika.
Jak wszędzie, tak i w naszych okolicach ludzie ulegali panice wojennej. Rozszerzano wieści, że tu i tam ma być bój. Dlatego 7 września Aleksander Sobczyk naglił, by uciekać z całą rodziną. Żona jego, Ewa była temu przeciwna. On jednak następnego dnia, tj. w uroczystość M.B. Siewnej, zalał wodą ognisko i żoną oraz przeszło 3-letnią córką Józią wyruszyli z innymi szosą ku Brudzewicom. Za olszyną zatrzymali się i Ewa udała się z powrotem do domu po krzyż.. „To moja obrona” – mówiła. „Nigdzie bez krzyża nie pójdę”. „Uklękłam – snuje opowiadanie – i pokłoniłam się Matce Boskiej Studziańskiej: Matuchno, cudowna, pozwól mi wrócić i Twój cudowny Obraz oglądać! Pocałowałam krzyż, w Ossie przywitały nas z góry bomby niemieckie. Wojsko nasze kazało nam się usunąć. „Wracajmy” – radziłam mężowi, a on oświadczył, że pójdziemy tam, gdzie wszyscy. Pół godziny potrwało, a zaczęły przelatywać kule nad nami. My zaś leżeliśmy w rowach. Przybyliśmy do Kamiennej Woli… I tam zjawili się Niemcy od strony Drzewicy. Naprzeciw nich było wojsko nasze. Wojska niemieckie wzięły nas przed siebie jako osłonę – a dużo było cywilnych ludzi. Niemcy strzelali do naszych żołnierzy, a my byliśmy pośrodku, trzymając ręce podniesione w górę. I tak naszych cywilnych ludzi zginęło około mnie ponad 100 osób. Padło też przy mnie dwóch Niemców. Nasi żołnierze zorientowali się: „Toć bijemy do naszych ludzi! Hurra!” I poszli przeciw Niemcom na białą broń. Zawołali: „Kto żyje, niech padnie!” Kule zaś nieustannie padały. Córka płakała. Mąż ranny w bok i Józia ranna, otrzymała 3 kule. Oberwane mięso na pośladku. Stojąc pocałowałam krzyż i modliłam się: „Krzyżu Święty i Ty, Jezuniu, nie puszczę Ciebie! Do ostatniej chwili nie opuszczaj nas, mnie! Będę Ci służyć, a zostaw nas jeszcze przy życiu…” „Łachy mi pociski porwały, a nie zabiły mnie. Trzymałam krzyż w ręku, a kule, które posypały się na nas, utrąciły nóżkę krzyża. Z różańca zawieszonego na mnie został krzyżyk i 3 zdrowaśki. Kule pocięły mi chustkę… Na ciele jednak ranna nie byłam.
Gdy Niemcy zobaczyli krzyż błyszczący spod chustki, coś zaszwargotali. A my zakołowaliśmy się z ludźmi. Niemcy, co byli wśród nas, jakby rozum postradali. Potem, gdyśmy na rozkaz polskich żołnierzy pokładali się, wzywałam Imienia Bożego, wołałam o lekką śmierć. Mąż zapytał: „Żyjesz? Józia już nie żyje!”. Całowałam krzyż i prosiłam, by P. Jezus przyjął Józię do siebie. Nagle żołnierze polscy, którzy doszli, a Niemcy byli w ucieczce, zawołali: „Kto żyje, niech wstanie i ucieka ku Studziannie”! I wracaliśmy, a kule rwały się… Mąż zemdlał. Józia jednak ożyła, choć była nieprzytomna i z pociętym ciałem. Jura z Ossy chciał ją opatrzyć. Poprosiłam go o wodę, potarłam nią córkę. Na ciemną noc przybyliśmy do krewnych w Brudzewicach – Kaliszku… Potem wróciliśmy do domu. Mąż i córka przez trzy dni bez opatrunku. Felczer Grzegorski zwątpił w uratowanie życia ich: zrobił jednak opatrunek… Ale mąż i córka byli nadal w gangrenie. Jednego dnia sama przyleciałam pod klasztor w południe, położyłam się krzyżem i błagałam: „Matko Najświętsza daj mi doktora, bo gdzie znajdę ratunek? Do kogo mam się zwrócić? Coś mi mówiło wewnątrz: „Idź do Retmantowicza!” Poszłam do niego i powiedziałam: „Dwoje umiera!” On mi szepnął: „U mnie ukrywa się doktor”. Poszedł do niego, a ten mi nakazał: „poszukajcie miodu”. Dał mi go Maciej Kośka. Do mego domu przyjechała dentystka i ów doktor. Dwie miski zgangrenowanej krwi wylałam po mężu i Józi po zrobieniu im opatrunku. Doktor przychodził co dzień i starał się o lekarstwa… A gdy wybierał się do Tomaszowa, do domu, polecił mi jak robić opatrunki. Oświadczył: Nic od was nie wezmę, bo macie niedolę. Sprzedajcie mi tylko jeden bochenek chleba” – chciał płacić, ale pieniędzy nie wzięłam.
Józia 5 tygodni na twarzy leżała. Po półtora miesiąca stanęła na nogi. W sprawie opatrunków poszłam do ks. Ludwika. On mi wyszukał siostrę p. Wiszniowskiego z Sieradza, która do mnie przychodziła, a sam dawał na lekarstwa. Wezwał mnie, całe to cudowne zdarzenie spisał przy sześciu księżach i kilku panach- i powiedział: „W chustce będziesz chodzić, a krzyża nie oddamy”. I ten krzyż bez (nóżki) wisi od 1939 r. przy cudownym Krzyżu w kościele”. Swoje relacje zakończyła Ewa Sobczykowa: „Od 6-go roku życia byłam we łzach, bom sierota. matka moja mnie i nas Poświęciła Matce Bożej Studziańskiej. Gdy miałam 21 lat zostałam tercjarką. Potem musiałam się ożenić. Ochrzczona była w Studziannie, bo pochodziłam z Cetnia”.
Poniżej prezentujemy zdjęcia Ołtarza św. Krzyża w bazylice w Studziannie. Pamiętać trzeba też o jednym, że wówczas Ceteń był miejscowością położoną między Inowłodzem, a Studzianną. Jego obecna lokalizacja, czyli na trasie Odrzywół – Nowe Miasto nad Pilicą jest wynikiem wysiedlenia dokonanego na polecenie Cara, któremu miejscowa ludność rzekomo przeszkadzała w polowaniach.