Do Straży nie każdy się nadaje, ale płeć nie ma żadnego znaczenia
Z Agatą, Dominiką i Martą z OSP Rzeczyca rozmawiamy o tym jak to jest być kobietą w Ochotniczej Straży Pożarnej
Dominika: – Miałam marzenia różne, będąc bardzo młodą dziewczyną – od bycia astronautą do bycia strażakiem. Chodziły mi naprawdę różne pomysły po głowie. Któregoś dnia zawyła syrena i to był sygnał. Poszłam do Jacka Zakrzewskiego – Komendanta Gminnego OSP w Rzeczycy i zapytałam, co trzeba zrobić, aby dostać się do Straży. Powiedział, że jest w stanie mnie przyjąć na rok czasu – na okres próbny. Byłam pierwszą dziewczyną w OSP. Był rok 2012 r., a ja miałam 18 lat. Na początku brałam udział w różnych imprezach, do których nie potrzeba przeszkolenia. Były to wszelkiego rodzaju uroczystości gminne itp. W mojej rodzinie nie było tradycji strażackich. Tak to się zaczęło. Później poszłam na kurs i jestem dziś strażakiem. Nigdy bym o sobie nie powiedziała, że jestem strażaczką.
Agata: – U mnie w rodzinie dziadek był strażakiem. Pamiętam jak jeździł na akcję, jak ubierał się w mundur na różnego rodzaju uroczystości. Ze Strażą miałam, więc jakiś kontakt. W 2012 r. powstała młodzieżowa drużyna pożarnicza. Postanowiłam się zapisać. Chodziłam na spotkania, brałam udział w szkoleniach. Spodobało mi się i wiedziałam, że jak skończę 18 lat to będę chciał pójść na kurs. W ogóle to podobają mi się służby mundurowe. Wiedziałam, że jest już w Straży Dominika, więc było łatwiej. Ona przetarła szlak. Pokazała, że młoda kobieta może być w Straży.
Marta: – Nie mam żadnych korzeni strażackich. Zapisałam się do młodzieżowej drużyny pożarniczej w 2012 r. za namową koleżanki. Ona później się wyprowadziła do innej miejscowości i zrezygnowała, a ja zostałam i jak skończyłam 18 lat to poszłam na kurs. Tak to się zaczęło. Prosta historia.
Dominika: – Jak poszłam na kurs do Tomaszowa Maz. to oprócz mnie była jeszcze jedna kobieta, ale z zupełnie innych stron. Na egzaminie nie było łatwo. Odniosłam wrażenie, że dostaję cięższe zadania niż mężczyźni. Myślę, że byłam sprawdzana czy dam radę. W sumie to jednak wyszło na dobre, ponieważ na prawdziwej akcji nie jest kolorowo i łatwo, więc przeszłam chrzest bojowy. Na egzaminie dostaje się zadania we dwoje. Jak kolega widział, że nie odstaję od niego to nie przeszkadzało mu to, że jestem kobietą i traktowana byłam równo.
Agata: – Jak ja poszłam na kurs to kobiet było już więcej. Te pierwsze kobiety przetarły szlaki. Pokazały, że jak jedna może chodzić, czy na kurs, czy być w Straży to inne także. Myślę, że to było bardzo ważne. Dziewczyny pokazały jedna drugiej, że kobiety też mogą być w Straży.
Marta: – Zdanie egzaminu daje na pewno radość, ale także przynosi poczucie odpowiedzialności. Teraz już ma się świadomość, że jak zawyje syrena to trzeba lecieć na akcję i to nie są ćwiczenia. Do tej pory to miało się takie poczucie rezerwy, że to jednak tylko ćwiczenia, trening, ale teraz już nie. Jedzie się na akcję i ponosi się za nią odpowiedzialność. Udziela się pomocy nie manekinowi, ale prawdziwemu człowiekowi.
Agata: – Pamiętam, że na moim kursie były takie sytuacje, że zadania do wykonania dostały zastępy składające się z samym kobiet. Nasze wyniki były porównywane z wynikami męskich drużyn. My same czasami myślałyśmy, że nie damy rady, ale szkoleniowiec mówił, że damy radę i kazał nam wykonywać zadania w damskim zespole.
Marta: – Jak się jedzie na akcję to nie mowy o tym, że się mówi osobie ratowanej, że się nie da rady, bo jest się kobietą. W czasie akcji ratunkowej płeć nie ma żadnego znaczenia. Jak zawyje syrena to zakłada się pierwsze lepsze co jest pod ręką. Wtedy potrafi się sukienkę lub spódniczkę z kaloszami połączyć. Był przypadek, że jedna z nas na akcję w pidżamie przyleciała. Liczy się czas. Typowe kobiece problemy z gatunku „co na siebie włożyć” – jak zawyje syrena – kompletnie przestają istnieć. Leci się na akcję w czym popadnie.
Dominika: – Moja pierwsza akcja to pożar stodoły podczas burzy. Zaczęło się od zgrzytu, bo chciałam wejść do stodoły i wynosić słomę, a wtedy usłyszałam od kolegi z zespołu, że jestem głupią babą i sobie nie dam rady, i żebym nie przeszkadzała. Wstawił się za mną dowódca i mogłam uczestniczyć w tej akcji. Przyjechały inne zastępy do pomocy. Pracowałam w pełnym ekwipunku, w hełmie, masce, nikt z innych zastępów nie wiedział, że jestem kobietą.
Po akcji, zaczęłam ściągać hełm, maskę i oczom pozostałych strażaków ukazała się 19-letnia dziewczyna. Szok był niesamowity. Pokazywali mnie palcami. Jakby zobaczyli UFO. Moi koledzy z zespołu pochwalili mnie jednak. Nawet ten, który na początku nie chciał ze mną pracować, pochwalił mnie i do dziś jeździmy razem na akcję.
Pierwsze wyjazdy to było przełamywanie barier damsko-męskich. Słyszę sygnał syreny. Lecę na akcję. Kilku kolegów już jest i się przebiera, więc wchodzę i zaczynam się również przebierać i… zaczyna się męska konsternacja. Panowie nie wiedzą jak się zachować. Czy wyjść, czy zostać, bo kobieta się rozbiera tuż obok. Czekali chyba aż ich wyproszę, ale dla mnie to w ogóle nie był problem. Nie myślałam o ich obecności. Myślałam tylko o akcji. Teraz już takich problemów nie ma. Mężczyźni się przyzwyczaili.
Agata: – Moja i Marty pierwsza akcja to był wypadek samochodowy. Na pewno był duży stres, bo miałyśmy informacje, że osoba jest poszkodowana. Wsparcie miałyśmy od kolegów i była z nami Dominika, więc było łatwiej. Skończyło się na strachu, bo poszkodowany miał tylko zdarte kolano.
Dominika: – Przy alarmie najgorsze jest to, że nie wie się do kogo się jedzie. To może być obca osoba, ale też najbliższa rodzina. Dopiero na miejscu zdarzenia dowiadujemy się kto to jest. Czasami to obca osoba, a czasami członek rodziny.
Marta: – Praca w OSP jest specyficzna, bo działa się na wąskim obszarze, który dobrze się zna i ma się dużo znajomych. Mamy taki trochę dodatkowy egzamin z własnej odpowiedzialności, aby nie dać się ponieść emocjom, że niesiemy pomoc na rzecz osoby którą dobrze się zna lub osobie, która jest członkiem naszej rodziny.
Dominika: – Akcje mają dwa oblicza trudności: fizyczne i psychiczne. Jeśli chodzi o to sferę psychiczną to jest mi trochę łatwiej, bo jestem też ratownikiem medycznym i już trochę w życiu widziałam.
Marta: – Moja i Agaty najcięższa fizycznie akcja to wyjazd do palących się łąk. Tak się wtedy ułożyło, że byłyśmy we dwie z dowódcą i kierowcą, który nie mógł ze względu na warunki dojechać do samego miejsca pożaru. Musiałyśmy przenosić sprzęt ręcznie i gasić. Do tego dochodził zmienny wiatr, który kręcił ogniem. Dopiero z czasem dojechały inne jednostki, ponieważ my z Rzeczycy mamy najbliżej. Ta akcja trwała pół dnia. Wróciłyśmy z niej wyczerpane.
Dominika: – Moja najtrudniejsza fizycznie akcja to też pożar łąk. Akcja trwała 12 godzin. W czasie tak długiej akcji nie ma tak naprawdę chwili odpoczynku. Pracuję się cały czas i nie wygląda to tak jak w serialu „Strażacy”, że jest zmiana co 30 minut. Nie ma to też nic wspólnego z pięknym wyglądem po akcji jak pokazuje się niektóre kobiety na plakatach strażackich. Przychodzi wezwanie na akcję to nie ma czasu na zmycie makijażu. Jedzie się na akcję, a po akcji to ten makijaż wygląda strasznie.
Była kiedyś taka sytuacja, że po akcji jeden ze strażaków zwrócił mi uwagę, że na akcje przyjechałam z pomalowanymi paznokciami. Odpowiedziałam wówczas, że gdybym wiedziała, że syrena zawyje np. o 15 godz. to pół godziny wcześniej bym usiadła i zmyła lakier z tych paznokci.
Agata: – Tak się złożyło, że na najtrudniejszą akcje pod kątem psychicznym pojechałyśmy wszystkie trzy, a jedynym mężczyzną w zespole był dowódca i zarazem kierowca. To był wypadek busa. Najechał na drzewo. Wiózł obywateli Ukrainy. Sześć osób było rannych. Na miejsce zdarzenia dotarliśmy jako jeden z pierwszych zastępów. Jeden z poszkodowanych miał złamaną nogę w dwóch miejscach i z tą połamaną nogą uciekał w pole. Jedna osoba wówczas zmarła. Reanimacji dokonywało Pogotowie. Nie udało się człowieka uratować. Była taka adrenalina, że nikt wówczas nie zwrócił uwagi, że z jednego wozu strażackiego wysiadły same młode kobiety – strażacy.
Marta: – Ten wypadek zapamiętałam także dlatego, że dzień później dowiedziałam się, że dostałam się na studia – na ratownictwo medyczne. Po tym wypadku miałam chwilę zawahania nad wyborem studiów, ale na chwilę obecną jestem studentką ratownictwa medycznego.
Dominika: – Dziś w nocy zawyła syrena na telefonie, że jest wezwanie. Spojrzałam na zegarek. To była druga w nocy. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam ubierać. To jest już taki automatyzm, że się nie myśli. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie pojadę na akcję, bo śpię w miejscu oddalonym od Straży o 60km.
Agata: – To był wypadek samochodowy. Dwóch poszkodowanych. Akcja trwała 2 godziny. Akurat dziś jest sobota, ale zdarza się tak, że po akcji idzie się do szkoły czy pracy. Tak wygląda praca w OSP.
Dominika: – Do Straży nie każdy się nadaje, ale płeć nie ma żadnego zdarzenia. Liczy się motywacja i silna psychika, która poradzi sobie trudnymi sytuacjami emocjonalnymi. Jeśli kobiety czują, że chcą to robić to niech spróbują. Teraz jest łatwiej niż pięć lat temu kiedy zaczynałyśmy. Jest coraz więcej kobiet. My już mamy spore doświadczenie i z każdym wyjazdem czujemy się jeszcze pewniej.
Robi wrażenie! Brawo dziewczyny☺
Brawo dziewczyny!!!!
Witam. Gratuluję dziewczyny. Też jestem w OSP od 2000 roku. A z Twoją mamą Marta jeśli się nie mylę chodziłam do Liceum ???? powodzenia w dalszej służbie