Jeszcze niedawno wyszydzana, a dziś produkt klasy „premium”
Kanapka ze smalcem robi na nowo zawrotną karierę, a jeszcze kilka lat temu była nazywana przysmakiem PRL-owskich stołów
Po upadku tzw. komuny wysztko co było swojskie stało się „passe”. Obowiązywało hasło The West is the best. Społeczeństwo zachwyciło się wszystkim tym, co przez lata nie było dostępne. Od samochodów przez bankomaty po produkty spożywcze. Jak wszystko to wszystko. Bogu ducha winna najprostsza w świecie kanapka z topionym tłuszczem (najlepiej ze skwarkami) również. Stała się synonimem obciachu, zacofania, biedy i wszystkiego co kojarzyło się negatywnie z minioną epoką, a więc z brakiem wszystkiego.
Za komuny słoik ze smalcem był w każdym polskim domu jako żelazna racja żywnościowa na wypadek kryzysu, a o ten w dobie żywności na kartki nie było trudno. Może właśnie dlatego źle się kojarzył. Odszedł do lamusa i nikomu się za słoikiem nie tęskniło, a już na pewno nikt nie chwalił się publicznie konsumpcją takiej potrawy w pracy czy w szkole na drugie śniadanie. I kto by pomyślał, że dożyjemy czasów, że ludzie na publicznych festynach, jarmarkach, czy też tak jak wczoraj na Odpuście św. Michała w Gminie Poświętne będą publicznie paradować z kanapką ze smalcem. Co więcej, będą za to płacić drogo i bez targowania. Tak jak wczoraj na Odpuście św. Michała. Ile za kanapkę ze smalcem? 5zł. Poproszę. Krótka rozmowa.
Dziś przepis na kanapkę ze smalcem podaje każdy, dosłownie każdy portal kulinarny w Polsce. Blogerzy zastanawiają się na fenomenem tego rarytasu – najprostszego z możliwych i najtańszego z możliwych. Czy to wynik sentymentalizmu, czy tęsknoty za beztroską konsumpcji bez odliczania kalorii? Na razie tego zagadnienia nikt nie zgłębił. A może po prostu, wyjaśnienie jest inne. W dobie przetworzonej żywności znów szukamy naturalnych produktów. Każdy z dzieciństwa pamięta jak wytapiało się smalec. Jak piekło się chleb. Szczególnie na terenach wiejskich, gdzie w co drugim domu był piec chlebowy. Mięso było na kratki, więc hodowało się świnie, a po uboju przerabiało się wszystko to dało się przetworzyć. Gdy topiło się słoninę to pachniało w całym domu. Dziś, gdy kupi się słoninę i próbuję się ją przetworzyć zapachów nie ma żadnych. Hodowane na paszach i hormonach wzrostu mięso jest bez żadnego smaku – tak samo jak i tłuszcz.
Dzisiejsza kanapka ze słoniną na pewno nie ma takiego smaku jak ta z minionej epoki, ale z wielkim hukiem powróciła. Występuje w roli głównej na każdej imprezie plenerowej, bijąc na głowę szaszłyki, hot-dogi, hamburgery i inne rzeczy, które do nas przyszły. Nikomu nie przeszkadza, że jest droższa. Zwykła kromka chleba posmarowana tłuszczem awansowała do roli produkty klasy „premium” jako przejaw naturalnego nieskażonego chemią produktu spożywczego. Jak widać, wszystko na swój czas. 15 lat temu nikt by się nie pojawił publicznie z pajdą chleba ze smalcem. Dziś to przejaw odwołania do tradycji i zdrowej żywności. A skoro przywołujemy to w kontekście Odpustu św. Michała to warto jeszcze o jednym przypomnieć. Na terenie Gminy Poświętne był realizowany film pt. Jak rozpętałem II wojnę światową z kultową rolą Mariana Kociniaka jako Franka Dolasa. Mało kto wie, że reżyser filmu Tadeusz Chmielewski pochodził z Tomaszowa Mazowieckiego, a rodzinę miał pod Opocznem. I kulinarne potrawy z opoczyńskiego można odnaleźć w filmie w słynnym kulinarnym monologu Franka Dolasa:
– A jak stąd wyjdę zrobię Wam kotlet de volaille, albo ten Bouef Strogonov. Umiem też Tournedos a la Rossini, Pommes frites z buraczkami, albo… zalewajkę…. albo pyzy. Jak moja matka zrobiła pyzy to niech się schowają wasze żaby i ślimaki… pulchniutkie… ze słoninką – opowiada swoim więziennym kolegom.
No właśnie, może wreszcie dorośliśmy do tego, że nie wstydzimy się swoich potraw, które były w naszej kuchni dostępne od wieków, a pod wpływem zachłyśnięcia się zachodnią kulturą odeszły do lamusa. Może właśnie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasze wcale nie jest gorsze. I aż dziw bierze, że jeszcze nikt nie wpadł na pomysł zastrzeżenia kanapki ze smalcem jako produktu regionalnego.