Boston 30 lat później. „Tego dnia w ogóle nie czułam zmęczenia”
15 kwietnia 1991 r. Wanda Panfil wygrała maraton w Bostonie, osiągając czas 2.24.18, co jest do dziś najlepszym rezultatem uzyskanym na królewskim dystansie przez Polkę. Z tej okazji przeprowadziliśmy rozmowę z naszą najlepszą maratonką w historii
– Wczoraj, 15 kwietnia minęło 30 lat od Pani najlepszego w karierze występu na maratońskiej trasie (2.24.18). Czas, który Pani nabiegała jest do dziś najlepszym wynikiem uzyskanym przez Polkę na królewskim dystansie. Taka ciekawostka, ten wynik w ciągu ostatnich 10. edycji tego kultowego maratonu dałby Pani zwycięstwo aż sześciokrotnie.
– Nie zastanawiam się nigdy nad tym i nie analizowałam tabel z wynikami, ale to świadczy o tym, że mój wynik na tej trasie jest bardzo dobry.
– W Bostonie trasa jest faktycznie bardzo specyficzna i nie wybacza błędów. Czy zmieniła Pani swoje plany treningowe pod kątem przygotowań do tego maratonu?
– Oczywiście. Byłam w o tyle dobrej sytuacji, że mój sponsor – firma Reebok zaprosiła mnie dwa miesiące wcześniej do Bostonu, aby obejrzeć całą trasę. Wiedziałem gdzie są podbiegi i zbiegi. Zobaczyłam osławiony podbieg Heartbreak Hill. Wiedziałem, że treningi muszą obejmować dużo zajęć z siły biegowej.
– Jest Pani sportowcem, więc na pewno treningi miały na celu przygotowanie do walki o zwycięstwo, ale Boston jest specyficzny, a na dodatek rywalki wymagające. Czy przed startem zakładała Pani sobie czas lub miejsce jakie chce uzyskać na tej trudnej trasie?
– Z kimkolwiek bym nie rozmawiała przed startem w Bostonie to każdy powtarzał, że nie można się nastawiać na żaden wynik ze względu na specyfikę trasy. Przygotowałam się jedynie pod kątem siłowym i szybkościowym. Wiedziałam także z kim przyjdzie mi rywalizować na trasie. Jadąc do Bostonu miałam już zwycięstwo w Londynie i w Nowym Jorku, więc przeciwniczek się nie obawiałam. Skupiałam się na sobie. Starałam się nie myśleć z kim przyjdzie mi biec. Chciałam być tylko dobrze przygotowana.
– Do Bostonu pojechała Pani po wspaniałym roku 1990 okraszonym życiówką w Londynie (2.26.31). Na starcie jednak stanęły zawodniczki z jeszcze lepszymi wynikami (2:22:42 Joan Benoit w 1983 r., czy 2:24:33 Ingrid Kristiansen w 1989 r.) i co ważne, uzyskanymi właśnie na tej niesamowicie wymagającej trasie. Rywalki miały więc nad Panią przewagę. Lepsze wyniki i doświadczenie z bostońskiej trasy. Czy obawiała się Pani ich doświadczenia?
– Ich doświadczenia raczej nie obawiałam się, a powiem więcej, że to rywalki obawiały się mnie. Mieliśmy konferencję prasową i już z ich wypowiedzi wynikało, że mnie się obawiają. A ja czułam się mocna przed tym startem. Nie miałam żadnego psychologa, pracowałam sama nad sobą. Po każdym treningu dużo medytowałam. W Bostonie czułam się bardzo mocna mentalnie i sportowo. Do Bostonu przyjechałam tydzień przed startem i jak trenowałam w ostatnich dniach to rywalki mnie cały czas obserwowały. Czułam, że się mnie boją.
– Czyli to rywalki bardziej czuły respekt?
– Tak to odbierałam.
– Od początku maratonu biegłyście we trzy. Pani, Ingrid Kristiansen, Joan Benoit. Legenda głosi, że od samego startu zdecydowałyście się na szaleńcze tempo.
– Nie zakładałam szaleńczego tempa na początku. Kristiansen takie tempo narzuciła, a widziałam to po reakcji jej męża, który od pierwszych kilometrów pokrzykiwał, że to jest za szybko. Starałam się biec na trzeciej pozycji, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że tempo jest bardzo wysokie, bo na 5km. czy 10 km. to wyniki miałam w okolicach życiówek. Wpadłam jednak w taki rytm, że po 20 km. to ja zaczęłam szarpać i im uciekłam.
– Kristiansen narzuciła szaleńcze tempo i pierwsza za to zapłaciła. Jak się ogląda maraton to widać, że na 14 mili (około 22 km.) na kolejnym z podbiegów Norweżka zostaje z tyłu. Pani i Joan Benoit wychodzicie przed grupkę kilku mężczyzn i „ciągnięcie” ich na tym podbiegu. Na kolejnym kilometrze gubi Pani także Benoit i dalej biegnie już sama. Czy to był kluczowy moment?
– Tak. Miałam taką zasadę, że jak było z kim biec to pierwszą połówkę biegłam z przeciwniczkami, a drugą starałam się biec samotnie. Łapałam własny rytm. Byłam pewna swojej pracy. Mieszkałam wtedy w Meksyku, trenowałam na dużych wysokościach i to też był duży plus dla mnie. W Bostonie jednak była jeszcze jedna rzecz istotna. To jest maraton, który cieszy się olbrzymią popularnością. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Wzdłuż trasy biegu jest pełno kibiców. Wychodzą na trasę całe szkoły. Joan Benoit była Amerykanką i jak kibice nas zobaczyli to był niesamowity wrzask. Wszyscy krzyczeli: Benoit! Benoit! Benoit! Mnie to irytowało. Przeszkadzało mi to w biegu. Wołałam biec w ciszy i dlatego też na tym fragmencie postanowiłam się oderwać i biec dalej sama.
– Biegnąc samotnie i nie widząc rywalek za sobą, czy miała Pani pokusy, aby trochę „odpuścić” i kontrolować tylko bieg?
– Tak jak powiedziałam wcześniej. Nie zakładałam żadnego tempa. Rywalki takie tempo narzuciły i biegłam ich tempem, a później – jak ich zgubiłam – to starałam się to tempo utrzymać. Byłam tak bardzo mocna tego dnia, że w ogóle nie czułam zmęczenia. Cały czas czułam, że gna mnie jakaś siła. Pamiętam, że dogoniłam jakiegoś Japończyka i biegłam razem z nim, ale dojechali do mnie sędziowie i zwrócili mi uwagę, że nie mogę z nim biec, bo mnie zdyskwalifikują, więc go wyprzedziłam.
– Na mecie od razu została Pani porwana na podium, gdzie dostała Pani medal i wieniec laurowy. Udzielała Pani też wywiadów. Na twarzy skrajnego wycieczenia rzeczywiście nie widać.
– To był po prostu mój dzień. Czułam się tego dnia znakomicie.
– Faktycznie to był Pani dzień, ale trzeba też pamiętać o tym, że to był w ogóle udany dzień dla Polek. Na piątym miejscu finiszowała Kamila Gradus (2.26.55), a na ósmym Małgorzata Birbach (2.32.13). Trzy Polki w pierwszej dziesiątce w jednym z najbardziej prestiżowych maratonów na świecie. Dziś o takich wynikach możemy tylko pomarzyć.
– Na pewno. Nie miałyśmy takiej technologii, sprzętu, a biegałyśmy lepiej, bo więcej pracowałyśmy głową. I w tym jest chyba sekret.
– 2.24.18 uzyskane na kultowej bostońskiej trasie to wynik, który do dziś jest najlepszym wynikiem jaki osiągnęła Polka w historii występów podczas maratonu. To na pewno powód do dumy, ale czy nie chciałaby Pani, aby któraś z Polek potrafiła już ten wynik?
– Chciałabym, ale odnoszę wrażenie, że dziewczyny chcą za szybko dojść do wyniku, a w maratonie nie ma drogi na skróty.
– Biegła Pani w większości największych maratonów na świecie (Berlin, Londyn, Nowy Jork, Tokio – w ramach Mistrzostw Świata, Boston). Czy Boston jest z nich najtrudniejszy?
– Tak. Tam jest naprawdę tak wiele podbiegów i co ważne także zbiegów. Trzeba wiedzieć również jak zbiegać. Nie można sobie pozwolić na żadne szaleństwa na zbiegach, bo mięśnie się „nabiją” i jest po dalszym bieganiu. A ja pamiętam, że końcówkę miałam bardzo mocną, bo ostatni km. pobiegłam w 3.09. Szkoda, że mój wynik nie jest traktowany jako rekord Polski właśnie z powodu profilu trasy, której IAAF nie honoruje. Dowiedziałam się o tym po starcie. Nikt mi o tym nie powiedział. Wtedy nie było Internetu, mediów społecznościowych. Choć z drugiej strony… może nawet to i lepiej, bo skupiałam się tylko na treningu. Nie chwaliłam się ile biegam i po ile biegam, bo to była dla mnie tajemnica. Nie „wrzucałam” nigdzie zdjęć z treningu, bo nie było takich możliwości. Dzięki temu nic nie rozpraszało mojej uwagi. I do dziś tej zasady się trzymam. W sporcie najważniejszy jest wynik.
Od Redakcji. Maraton w Bostonie jest najstarszym na świecie w erze nowożytnej. Obecnie wchodzi w skład World Marathon Majors, czyli 6 najbardziej prestiżowych maratonów na świecie: Tokyo, Londyn, Boston, Berlin, Chicago, Nowy York. Rozgrywany jest zawsze w w trzeci poniedziałek kwietnia, tzw. Patriots Day. W 1991 r. odbył się 15 kwietnia.
Wyniki uzyskiwanie na trasie maratonu w Bostonie nie są traktowane jako rekordy krajowe, ponieważ trasa nie spełnia wymogów IAAF. Spadek trasy wnosi 139 m., a przepisy dopuszczają 42 m. Ponadto, odległość od startu do mety liczona w linii prostej przekracza połowę dystansu. Mimo tej proceduralnej „ułomności” zwycięstwo w nim ze względu na wiele podbiegów i zbiegów uważane jest za wyjątkowo prestiżowe. W 1991 r. dwie największe rywalki Wandy Panfil zakończyły rywalizację na : Benoit – czwarte miejsce, Kristiansen – szóste miejsce. Wyniki pierwszej dziesiątki poniżej.